W myśl obietnic rządowych, będziemy mieli tanią i czystą energię. Naprawdę?
Nie musimy bać się samego atomu – ta technologia jest dość bezpieczna. Dwa reaktory z naszej niedoszłej elektrowni w Żarnowcu sprzedano – jeden na Węgry, drugi do Finlandii – i do dziś pracują bezawaryjnie.
U nas będą za to pracować u nas reaktory produkcji Westinghouse Nuclear. W listopadzie 2022 r. Rada Ministrów podjęła decyzję o budowie „amerykańskiej” elektrowni jądrowej. Rząd jest też otwarty na drugi, koreański, projekt elektrowni jądrowej – a nawet na trzeci.
Czysta ta energia zapewne będzie, ale tania – niestety nie. Nie chodzi przy tym o samo paliwo jądrowe – ono odpowiada zaledwie za 6% kosztów wytwarzanej energii. W cenie tej energii przeważają koszty budowy i skredytowania całego przedsięwzięcia.
Jak policzyła redakcja GLOBENERGIA (bardzo rzetelny serwis – zachęcamy do odwiedzania go) łączna produkcja energii elektrycznej w amerykańskiej elektrowni w ciągu 50 lat sięgnie ponad 2640 Twh. Według dostępnych informacji, całkowity koszt budowy sześciu jednostek AP1000 przez amerykański Westinghouse mógłby wynieść 246 mld zł. W takim wypadku koszt budowy w cenie jednej MWh energii z elektrowni jądrowych wyniósłby około 93 zł – czyli naprawdę tanio.
Przez 50 lat energia kilkakrotnie tańsza niż z OZE – wizja tyleż piękna, co nieprawdziwa.
Jest bowiem małe „ale”. Można odnieść wrażenie, że nasze władze mają w zwyczaju najpierw składać w USA kosztowne zamówienia, a dopiero potem pytać o cenę. Tak było np. ze słynnymi „nielotami” typu F-16 czy zestawami Patriot. Jakoś dziwnie się bowiem składa, że inne kraje płacą za te same amerykańskie produkcje nawet o kilkadziesiąt procent mniej (Turcja, Bułgaria). Może najpierw pytają o cenę?
Tak naprawdę nikt nie wie ile nas będzie ta inwestycja finalnie kosztowała. Przyjmując nawet mało realistyczne założenie, że amerykanie wybudują nam elektrownię za „jedyne” 246 mld zł, to pozostaje kwestia skredytowania tego przedsięwzięcia.
Dla przykładu: w elektrowni jądrowej Hinkley Point C w Wielkiej Brytanii koszty – w przeliczeniu na megawatogodzinę układają się tak: budowa – 17 euro, paliwo – 6 euro, eksploatacja 10 euro, utylizacja odpadów 2 euro, likwidacja elektrowni – 3 euro. Największą kwotę, bo aż 75 euro za MWh stanowią odsetki od kredytu zaciągniętego na budowę. W efekcie cena (i to po negocjacjach prowadzonych przez rząd) za 1 MWh wynosi 113 euro. Przeliczając na złotówki, za 1 kilowatogodzinę trzeba zapłacić elektrowni prawie 0,55 zł. Do tego dojdą opłaty przesyłowe, ilościowe, jakościowe itd. U nas zapewne będzie jeszcze drożej, bo koszty kredytu w Wielkiej Brytanii są dużo niższe, niż w naszym – zakredytowanym „pod korek” – kraju.
Wychodzi koszmarna kwota, która ma się nijak do zapowiedzi Pana Premiera.
Na szczęście na nasz mix energii będzie składał się także prąd z innych źródeł – wyraźnie tańszych. Problem tylko w tym, że nasz rząd ogłosił już w 2022 roku plan stopniowego zamykania elektrowni (i kopalni) w Bełchatowie – największej w Europie elektrowni węglowej, wytwarzającej energię elektryczną z węgla brunatnego. Nazywano ją dotąd fundamentem bezpieczeństwa energetycznego Polski… Ostateczne zakończenie produkcji energii elektrycznej ma tam nastąpić w 2036 roku. Można przypuszczać, że jest to cena, jaką zapłacimy za zgodę Niemiec na budowę elektrowni atomowej w naszym kraju. Jak dotąd oprotestowało ją bowiem pięć niemieckich landów.
Tak czy inaczej – tanio nie będzie. Niezależnie od publicznych obietnic.